Jezioro bez łabędzia

„Jezioro bez łabędzia” – tak nazwaliśmy naszą wycieczkę rowerową, którą odbyliśmy w niedzielę, 10 czerwca. Jak zawsze, spotkaliśmy się na gryfowskim rynku, by tym razem wyruszyć nad Jezioro Pilichowickie. Pojechaliśmy przez Ubocze, Oleszną Podgórską do Lubomierza. Tutaj dołączył do nas pan Stanisław z córką. Jeszcze wcześniej w Gryfowie, dojechał do nas pan Kazimierz z kolegą Krzysztofem, obaj rodem z Bolesławca. Tak więc, jadąc spokojnie do Pilichowic, frekwencja w naszej grupie powiększała się niczym kula śniegowa.

Z Lubomierza przez Wojciechów dojechaliśmy do Maciejowca. Tutaj musieliśmy się rozdzielić. Koledzy z szosowymi, wąskimi oponami pojechali lepszą asfaltową drogą, my pojechaliśmy drogą szutrową, pełną kamieni z resztkami asfaltu. Spotkaliśmy się na tamie, gdzie po zrobieniu paru pamiątkowych zdjęć zasiedliśmy za stołami by zjeść drugie śniadanie i popatrzeć na jezioro. Na jeziorze pływały dwie żaglówki, turystów mniej, było więc cicho i spokojnie. Jednym słowem pełny relaks.

Wracając, pojechaliśmy w kierunku Wlenia, jednak wcześniej skręciliśmy i przez kładkę nad rzeką Bóbr, zaatakowaliśmy stromy podjazd prowadzący z powrotem do Maciejowca. W Maciejowcu rzuciliśmy jeszcze okiem na pałac i na przekwitające już o tej porze rododendrony. Żałowaliśmy, że nie byliśmy tu pod koniec maja, gdy rododendrony zakwitają. Jest to niepowtarzalny widok, zwłaszcza w Maciejowcu. Obiecując, że będziemy tutaj za rok w maju, wróciliśmy do Lubomierza. Tutaj się rozstaliśmy z panem Stanisławem, który miał do domu już tylko parę kroków. Koledzy z Bolesławca zwiedzili jeszcze Muzeum Kargula i Pawlaka i po pożegnaniu się z naszą grupą, obrali kierunek na Lwówek Śląski. My ruszyliśmy do Gryfowa, a razem z nami kropiący, letni czerwcowy deszczyk. I tak lekko skropieni wróciliśmy, szczęśliwi i zadowoleni do domów.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


trzy + 9 =